13 sierpnia 2011

Ogórkowy sezon

Urzędnicy na urlopach, dzieci na koloniach, rodzina na wczasach, teatry i muzea pozamykane, jednym słowem - wakacje w pełni. Dostojne długie zielone warzywo króluje w kuchni.

Sałatka Szwedzka

Składniki:
2 kg ogórków
500 g cebuli
1 główka czosnku
1/2 szklanki octu
1/2 szklanki oleju
1/2 szkalnki cukru

Przyprawy: sól, koper

Przygotowanie: Ogórki i cebule oczyścić i poszatkować w plasterki. Czosnek przecisnąć przez praskę, koper drobno posiekać. Ogórki posolić i odczekać aż puszczą wodę, którą należy odlać. Po odlaniu ogórki wymieszać z cebulą, czosnkiem, koperkiem i ewemtualnie dosolić do smaku. Dodać ocet, cukier i olej, zamieszać, przełożyć do słoików i pasteryzować 15 minut.




Ogórki w musztardzie

Składniki:
3 kg ogórków
1 litr wody
250 g cukru
1 szklanka octu
5 łyżek stołowych musztardy
5 ząbków czosnku

Przyprawy: sól, koper, ziele angielskie, liść laurowy

Przygotowanie: Ogórki obrać z łupy i pokroić w ćwiartki. Ułożyć w słoikach razem z koprem, ząbkiem czosnku i pozostałymi przyprawami. Wodę zagotować z trzema łyżkami soli, cukrem i octem. Ostudzić i dodać musztardę, najlepiej kremską. Zalać ogórki zalewą i pozostawić na pół godziny, a następnie pasteryzować przez 10 minut.




4 sierpnia 2011

Szczerość

No bo moi kochani, kto by się spodziewał aż takiej szczerości ? Komentator meczu piłki nożnej, publicznie w eter rzucił słowa: "Proszę Państwa, mecz jest tak ustawiony ... " Gratulujemy Związkowi Sportowemu takich pracowników! Że mecze i wyścigi są ustawiane to się wie, ale żeby tak publicznie ?
A z trochę innej strony, jak się tłumaczy kierowca, który przejechał na czerwonym świetle? Że jest zamiejscowy. Spodobał mi się komentarz: "Drodzy turyści, nasze miasto jest w sprawach przepisów drogowych bardzo konserwatywne, i u nas jak i gdzie indziej czerwone to czerwone!"
Mnie często takie sytuacje spotykają, innych pewnie też. Po remoncie klatki schodowej spółdzielnia zafundowała nowe skrzynki pocztowe. Zamontowano je w miejsce starych i brzydkich ale jeszcze trzeba by jakoś dać mieszkańcom kluczyki do nowych skrzynek. I tu rewelacja! Kluczyki do nowych skrzynek poczta ... wysłała pocztą!!! Na pytanie jak w takim razie się do nich dostać pani w okienku powiedziała "No jak to jak, przecież rozesłano kluczyki pocztą i każdy dostanie do skrzynki!". Bez komentarza.

18 lipca 2011

Puszka

Jeszcze ostatnie chwile recyklingowo puszkowego wyzwania w Kreatywnym Polu A tu bardzo skromnie ozdobiona moja puszeczka.






14 lipca 2011

"Książki" - magazyn do pocięcia

Wakacje. Upał. I leniwie czas płynie. Mrożona herbata z cytrynką i kostkami lodu uhm. No i dobra lektura. "Książki. Magazyn do czytania", dodatek Gazety Wyborczej. Ale ale, co to? W ręce wpadają nożyczki! Gwałtu rety co się dzieje, coś się tworzy z niczego. No nie z niczego, z herbaty, upału i myśli. Książki - magazyn do .... pocięcia.







13 lipca 2011

Moje papryczki i trochę zakupów

Była jeszcze sroga zima, kiedy zaopatrzyłam się w owoce ostrej czerwonej papryki. Pod koniec lutego doczekałam się momentu kiedy pestki wybrane ze środka owoców nadawały się do wsadzenia w ziemię. Schły ponad tydzień w lekko zacienionym ale ciepłym miejscu znaczy na parapecie w kuchni. Zanim wylądowały w doniczkach jeszcze kilka dni (a właściwie nocy) oczekiwania. Księżyc musiał być po pełni. Ja tam nie wiem co ma piernik do wiatraka, ale mądrzejsi ode mnie nie raz tak mówili, że się wtedy sadzi czy wysiewa. Pamiętam że Tata też zwracał na to uwagę i tu uwierzcie lepszego autorytetu nie miałam. Co by nie zasadził, zawsze wyrosło piękne i zdrowe. Na działce zawsze było zielono i soczyście. No więc kiedy księżyc był w odpowiedniej fazie nasionka powędrowały do doniczek. Przed świętami Wielkanocnymi były już spore, przesadziłam je do skrzynek. A po zimnej Zośce wylądowały na balkonie.



Na Dzień Dziecka zakwitły.



A teraz maja już owoce. Jeszcze zielone.



Chucham na nie i dmucham, bo mam wrażenie jakbym je wychowała. Nie wiem, czy dam radę je zjeść tak się do nich przywiązałam! To żart oczywiście, po to je zasadziłam. Ale na pewno zostawię znów nasionka. A w przyszłym roku gdzieś w lutym po pełni księżyca ....
A wczoraj wracając do domu zaglądnęłam do sklepu dla hobbystów. No i .... będę teraz żywić się koralikami i tasiemkami, bo wydałam wszystkie pieniądze. Pokaże Wam niech Was zazdrość trochę chwyci, a co!
A więc perełki o takie




I stempelki 




I jeszcze dorwałam w Empiku serię ze stemplami z bajki Auta. Niesamowite. Spójrzcie.


I z bliska sobie popatrzcie, żebym Wam jeszcze większa była zazdrość :)




A na koniec prezent taki dostałam, od kogoś .....





12 lipca 2011

Zwykła siatka i tyle możliwości

W tym miesiącu w Crafty Pantki cała masa sposobów na wykorzystanie różnego rodzaju siatek: z warzyw, malarskich, tkaninowych. A oto mój, nieco infantylny przepis na danie z siatką w roli głównej:
Weżmy na przykład kawałek siateczki w jaką pakują czosnek. Naklejamy na białą kartkę i wycinamy kwiatki.



Co nam potrzeba jeszcze? A choćby dach przydałby się do naszego domku. No to kwałek tekturowego pudełka po ciastkach (bo te często mają ceglasty kolor) z dodatkiem siatki po pomarańczach i mamy prawdziwą dachówkę.





Jeszcze poszukajmy starej firanki, w końcu to też siatka.




I już mamy firankę do swojego domku. Dodajmy kawałek juty i nasze kwiatki rosna przy płotku.



Z resztek siatek z firanki i z czosnku mamy nawet dym z komina.



I nasz domek gotowy !!! Nawet ma otwierane okna.






W dzień okna otwarte zapraszają w gościnę





W nocy zmanknięte, bo śpią wszyscy; ciiit nie przeszkadzać!




8 lipca 2011

Oj oj ale się zaniedbałam !!!

Tak tak nie było mnie tu ponad dwa miesiące, skandal!!! Wszystkiemu winna praca. Naprawdę rozumiem tych, co piszą, że nie starczyło czasu. Tak bywa. Właśnie nadrobiłam zaległości i pooglądałam sobie i poczytałam co u Was kochane słychać. Oj tyle pięknych letnich rzeczy znalazłam, palce lizać. Część z Was robi remonty, inni wyjechali na urlop. Boże, urlop .... a co to znaczy. Ja nie byłam na urlopie od nie wiem kiedy. Naprawdę. Czas letni i wiosenny i jesień na początku też to u mnie ogrom pracy bo to tak zwany sezon: na imprezy plenerowe, turystykę itp. Najpierw równo z wiosną zaczęły się Targi Wielkanocne, a u nas w Krakowie to impreza z wielką pompą nie wyłączając obecności oficjeli z prezydentem miasta na czele. Wolne miałam tylko w Wielką Niedzielę. A później te miliony turystów zjechało do Krakowa i czas zniknął. Czasem słyszę, nawet od najbliższych: "Ty to masz fajnie, podróżujesz albo śmigasz po teatrach i galeriach i jeszcze Ci za to płacą!" Tak rzeczywiście, tak mam he he he. Jak wróciłam z tygodniowego rajdu z młodzieżą po górach to też usłyszałam " Ale Ci fajnie. Urlop miałaś". No zajebiście: dwa zatrucia i jazda do szpitala w nocy; kilka stłuczeń, trzy mniejsze alergie, zgubiony portfel, itp; chodzenie spać o 1 lub 2 w nocy no bo przecież hołota nie zaśnie tylko będzie jakieś cuda urządzać; dzienniczek kolonii na 138 stron pisany na bieżąco a pobudka o 7.00 bo już się kręcą i coś chcą: "Psze Pani a u nas ni ma ciepłej wody, Proszę pani a kiedy śniadanie, prose pani a mogę iść do sklepu (to i tak cud że zapytał! bo inny poszedł bez pytania, a co wolno mu a człowiek już policję chciał wzywać bo się dziecko zgubiło), a proszę pani, bo ona mi ..." I tak cały czas. No ale mi fajnie rzecz jasna według co poniektórych to przecież taaaka praca to jakby urlop, ... jakby
Oczywiście uwielbiam w ten sposób pracować, ale co innego frajda z wykonywanej pracy, a co innego wypoczynek. Każdy organizator imprezy, pilot, rezydent czy przewodnik nie jest na wycieczce czy na imprezie tylko jest w pracy. To klient się ma bawić i być zadowolony a nie opiekun.  Koleżanka jak wraca z wojaży to od progu komunikuje domownikom: A teraz grobowa cisza przez dwa dni !!! Po powrocie w domu gdzie było cicho bo był tylko mój pies, myjąc zęby w łazience miałam wrażenie że nadal słyszę "proszę pani ..."
Teraz mam za to chwilę przerwy. I nadrabiam blogowe zaległości. Dużo zrobiłam ręcznych ozdóbek na Targi, ale nie mam fotek, poza dwoma ptaszkami: gąską i kurką które zostały. No to wrzucę może, pozostałości pracy twórczej.




Z gliny a po wysuszeniu pokryte białą emalią.
A tu nasz kram na Targach. Nasz bo do działań mam wspólniczki, i to ich wyroby głównie. Biżuteria cała ich, ręcznie robione korale z gliny.






Sporą część tej wspólnotowej działaności zajmują warsztaty edukacyjne, a te artystyczne cieszą się dużą populranością wśród dzieciaków. A oto skromny gliniany dorobek podopiecznych.







No to chyba narazie wystarczy. Wir pracy mnie ciągle mocno wchłania, ale aż tak już nie zaniedbam blogowego świata, bo co ja bym bez was poczęła ?


25 kwietnia 2011

Wielkanoc



Życzę wszystkim odwiedzającym radosnych
Świąt Wielkiej Nocy !!!



31 marca 2011

to co kocham - batik

Kojarzy się z Afryką czy Indonezją i z tkaninami. No w naszym kraju pewnie też z pisankami, bo to chyba najczęstsza forma ich zdobienia. Sama technika polega na wyznaczeniu tak zwanego rezerważu za pomocą substancji nie rozpuszczalnych w wodzie, najczęściej wykorzystuje się wosk ale może też być klej winylowy lub lakiery na bazie olejów. Tymi substancjami rysuje się wzory, a później zamalowuje się tło farbami wodnymi (tusze, akwarele, akryl). Farby nie pokrywają nie wodnych substancji którymi narysowało się wzór. Gdy farba wyschnie usuwa się substancję i wzór wyraźnie odcina się od tła. Klasyczny batik wykorzystuje wosk gdyż wystarczy wysoka temperatura (kąpiel, żelazko) by go usunąć. Najczęściej warstwy nakłada się kilkukrotnie: wosk farba, wosk farba, dzięki czemu tkaninowe batiki są wzorzyste i kolorowe.








Tkaniny rzadko zdobię narazie, póki co papier częściej. Uwielbiam batik ....








9 marca 2011

Sos ze śliwki

A właściwie z kilku, no z kilkunastu śliwek. Ostry, pasuje do mięs: schabu, kury. Albo jako dip do krakersów czy chrupek. Można go jeść na gorąco i na zimno. W lodówce postoi nawet ze trzy miesiące.

Składniki:
750 g suszonych śliwek węgierek
2 papryki
2 cebule
4 ząbki czosnku
4 łyżki oleju
2 łyżki miodu

Przyprawy: kostka rosołowa lub Vegeta; chilli; sól; cukier; gałka muszkatałowa; imbir; curry

Przygotowanie: W 1 litrze wody rozpuszczamy łyżkę Vegety lub kostkę rosołową. Z papryk usuwamy pestki; papryki, cebulę i śliwki płuczemy i kroimy w drobną kostkę. Wrzucamy do bulionu i gotujemy. Czosnek przeciskamy przez praskę i podsmażamy na oleju. Gdy sos zacznie się gotować dodajemy do niego podsmażony czosnek, miód, 1 łyżeczkę: cukru, soli, curry i chilli oraz po pół łyżeczki gałki i imbiru. Nastawiamy na mały ogien i mieszamy podczas gotowania. Sos pownien się gotować minimum 45 minut, do uzyskania w miarę jednolitej masy z połączonych składników. 





4 marca 2011

Ostatki

Kiedyś obiecałam Anji z bloga moje pasje że napiszę o faworkach. Chrust czy faworki jak je tam kto zwie, jak dla mnie najpyszniejsze ciastka na świecie, zagościły wczoraj na naszych stołach. Dlaczego choć są proste w przygotowaniu i smaczne raczej nie smaży się ich poza tłustym czwartkiem? O ile pączki przyjęło się jadać przez cały rok, to chrust tylko jeden dzień w roku. Odpowiedź jest zawsze taka sama: bo taka tradycja. Ale dlaczego? Żeby to zobrazować trzeba by najpierw opowiedzieć o tym jak dawniej wyglądał następujący po karnawale post. Nie od parady zwany Wielkim Postem, bo to naprawdę był post! Nasi przodkowie w tym okresie starali się wyrzekać zabaw i hulanek: balów, uczt itp. Ostro też zmieniała się kuchnia. A więc post nie ograniczał się tylko do niejedzenia mięsa w piątki. Przez cały okres postu rzadko jadano mięso, raczej zadowalano się rybami. W piątki oraz w Wielki Czwartek i Piątek jadano raz dziennie albo wcale. Nie spożywano przez cały okres postu: tłuszczy zwierzęcych, smalców, kiełbas, rosołów na mięsie, boczku; nie używano ani masła ani śmietany. No i oczywiście nie pieczono wtedy ciast, nie jadano słodyczy. (Ciekawa jestem kto by dziś aż tak pościł?). Tak więc, kiedy karnawał się kończył, przez ostatnie kilka dni urządzano huczne zabawy, bale, maskarady i kuligi. Jadano obficie i tłusto. Wielką popularnością cieszyły się smażone ciastka a więc właśnie chrust i pączki, bo jedne i drugie się smaży nie piecze i to obowiązkowo na smalcu. Do jednych i drugich daje się też masło i śmietanę, produkty których później przez sześć tygodni nie jadano. Gospodynie zużywały też w ten sposób zapas produktów, aby nie marnować żywności, bo nie wykorzystana podczas Ostatków śmietana czy smalec bez lodówki nie dotrwałaby do Wielkiej Niedzieli. Zarówno pączki czy chrust wpisały się idealnie poprzez swój skład w menu Tłustego Czwartku. W 1869 roku na Nowym Świecie w Warszawie Antoni Kazimierz Blikle założył cukiernię, która zyskała sławę właśnie dzięki pączkom. Wcześniej gospodynie raczej piekły je same w domach. Cukiernia Bliklego rozsławiła to ciastko w Europie ale i spowodowała ich produkcję na co dzień. Od tej pory przestał być pączek ciastkiem na Ostatki. Ale chrust nie, dalej pojawiał się tylko w Tłusty Czwartek. Zapewne dlatego, że mimo stu swoich zalet ma jedną wadę: nie nadaje się do transportu, jest zbyt kruchy, toteż cukiernicy go nie piekli, bo potencjalni nabywcy nie donieśliby go w całości do domu. I tak ekonomia spowodowała zachowanie się tradycyjnego, charakterystycznego tylko dla Ostatków wypieku. Ja tam jednak przymknę oko na tradycję i na pewno uraczę się chrustem kilka razy w roku.




17 lutego 2011

ja w obronie św. Wal(ni)entego

Często słyszę wśród znajomych achy i echy zachwytu nad masą czerwonych serduszek, lukrów i różyczek zalewających wystrój sklepów; drżenie i niepokój nie mogących się doczekać tego święta. Jednak równie często słyszę od ludzi, że nie "obchodzą" walentynek, bo to: święto kiczu (trochę tak), komercji (o tak !!!) i że nie "nasze" tylko amerykańskie (O NIE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!). Tak, tak moi drodzy - wcale nie, po stokroć nie amerykańskie !!! Mogłabym tu zanudzić opisywaniem tradycji z tym świętem związanych, ale skupmy się na dziś dzień tylko na pochodzeniu samego święta. Korzenie sięgają czasów starożytnych o czym kiedy indziej :) W czasach rzymskich wmieszał się w to, a właściwie wmieszali Walentowie, znaczy święci, bo nie jeden był a trzech conajmniej. Wszyscy żyli w III wieku za panowania Klaudiusza II Gockiego i pewnie dlatego mylą się i mieszają ze sobą. Pierwszy był księdzem. Panowało wtedy prawo żywiciela rodziny, a mianowicie mężczyźni posiadający rodziny nie byli powoływani do wojska. Cesarz zakazał więc młodym wstępowania w związki małżeńskie, bo prawo to wykorzystywano, aby nie być wysłanym z wojskiem na wojnę i armia cesarza świeciła pustkami. Ksiądz się zakazowi sprzeciwił i potajemnie udzielał ślubów, za co cesarz skazał go na śmierć głodową. Drugi był biskupem Terni, jako pierwszy pobłogosławił związek pomiędzy chrześcijaninem a poganką, a zginął podczas prześladowania chrześcijan. Trzeci to młody lekarz, skazany za pomaganie chrześcijanom i wtrącony do więzienia, gdzie uleczył niewidomą córkę strażnika. Ta zakochała się w nim. Gdy cesarz dowiedział się o tym, kazał go stracić. Egzekucji dokonano 14 lutego 269 lub 270 roku. Przed śmiercią młodzieniec zostawił swojej ukochanej liść w kształcie serca na którym napisał "Od Twojego Walentego".






Tyle historii, ale wracamy do tematu, że nie amerykańskie. Amerykanie święto przyjęli, zmienili, skomercjalizowali i oddali europejczykom. A w Europie, w tym i w naszym kraju, obchodzone było już w czasach Średniowiecza. Popularne stało się przede wszystkim w Anglii i Francji. Pierwszym znanym z historii, który wysłał walentynkę do ukochanej żony z więzienia w Tower był orleański książe Karol (1415 r.). Inną w XVI wieku w postaci lukrowanego jabłka wysadzanego perłami, w hebanowej szkatułce podarował król Henryk VIII Anie Boleyn.




Modne w czasach kontrreformacji obchodzenie imienin patronów spowodowało pojawienie się obrzędów z tym świętem związanych. Przywędrowały one do Polski z Niemczech, nie z Ameryki i nie w latach 90 - tych, tylko pod koniec XVI wieku ( do tego czasu święto to miało raczej kościelną oprawę). Obrzędy te to przede wszystkim dawanie sobie prezentów i wysyłanie miłosnych listów. Najczęściej obdarowywano się biżuterią, słodyczami, kwiatami i bielizną, a do prezentów dołączano miłosne liściki. Szczególnie te z XVII wieku to przykłady najpiękniejszej poezji miłosnej. W czasach baroku bardzo modne były też tak zwane madrygałki, zaszyfrowane liściki miłosne, czasem rysowane rebusy, gdzie pomiędzy kwiatami i ptaszkami przekazywano sobie poufne informacje np.: o miejscu i czasie schadzki. Bardzo często kluczem do rozszyfrowania wiadomości był sposób odpowiedniego pozginania listu.  Bardzo żywa stała się legenda o potajemnie zawieranych związkach w czasach św. Walentego, która nabrała innego znaczenia w dobie kojarzonych małżeństw. W ten dzień młode pary, których związku nie chcieli respektować rodzice, najczęściej te wywodzące się z mieszczaństwa, składały w kościele przysięgę małżeńską. Nie była ona ważna, ale zdarzało się że rodziny widząc tak silne uczucie młodych zezwalali na ślub. Niewiele zachowało się przekazów dotyczących obchodzenia tego święta w polskich domach, ale z tych kilku można przypuszczać, że miało liczne grono zwolenników. Musiało być ich sporo, skoro w swoich pamiętnikach Jan Chryzostom Pasek neguje takie "szaleństwo i małopowanmie obcych obyczajów". Do tych, którym to święto było bliskie należały wysoko postawione osobistości choćby: hrabina Jadwiga z Czarnków Działyńska, fundatorka relikwiarza na relikwie świętego Walentego czy królowa Marysieńka Sobieska, która dla swojego ukochanego męża Jana III wykonała własnoręcznie haftowaną walentynkę. Jak na królową przystało haft był wykonany złotymi i srebrymi nićmi na jedwabiu, ponoć też była bogato zdobiona szmaragdami i rubinami. Nie zachowała się do naszych czasów, ale zachował się liścik do niej dołączony wraz z innymi pięknymi listami miłosnymi jakie ta para do siebie pisała.





Skoro święto to Polacy obchodzili od tak dawna to skąd informacje, że przyszło do nas z Ameryki? Najbardziej zaważył fakt iż mimo, że było dosyć powszechne, nie było aż tak huczne i nie aż tak popularne jak inne święto związane z miłością - czerwcowe szaleństwa Nocy Kupały, która z pewnością przyćmiła walentynki. Sobótki przetrwały bardzo długo(w nizmienionej formie na Śląsku do roku 1935, a po krótkiej przerwie spowodowanej wojną wróciły), natomiast święto Walentego zostało zapomniane w czasach zaborów. Kiedy w XIX wieku na świecie pojawił się nowy obrządek związany z Walentynkami, a mianowicie moda na wysyłanie okazjonalnych kartek pocztowych (I to faktycznie jest całkiem amerykańskie bo zaczęło się w Worcester w stanie Massachusetts gdzie z pomysłu Esther Howland powstała fabryka maszynowo produkująca kartki), w Polsce ten zwyczaj się nie przyjął. Dopiero kilka lat temu zyskał swoich zwolennków. Jednak zanim nasz kraj zniknął z mapy Europy naszym przodkom nie przeszkadzało świętować i Walentynki i Sobótki. Walentynki były świętem zakochanych, często tych nieszczęśliwie, okazją do przekazania drugiej osobie wiadomości, co się do niej czuje; często anonimowo, podpisując się pod prezentem: od Walentego, od Walentynki. Niewątpliwie też świętem, z racji swojego majestatu, częściej obchodzonym w kręgach szlachty i bogatego ziemiaństwa; podczas kiedy Sobótka była związana z harcami przy ogniskach z udziałem ludu, chłopskich i ubogich stanów społecznych, z porą roku, z rolnictwem, z płodnością, , zaś miłosny aspekt dotyczył panien i kawalerów. To czas szukania pary, to święto dla tych, którzy jeszcze zakochani nie byli, możliwość spotkania dopiero swojej miłości.


11 lutego 2011

Różowo walentynkowo

Tak to już jest o tej porze roku. Wszędzie róż, czerwień, serca. Aż się trochę mdło robi od nadmiaru miłości i różyczek. Więc w kolorze różu:










i w czerwieni





i bez czerwonego, ale z sercem








5 lutego 2011

Wygrałam, wygrałam !!!

Zapisałam się na candy w Graciarni Demonki no i wygrałam! Nie mogę jeszcze uwierzyć. Mam ostatnio dobrą passę, najpierw wyróżnienie, teraz wygrana w candy. Może powinnam puścić totolotka? :) Ciesze się jak dziecko, bo nigdy w życiu nic nie wygrałam. Raz trafiła mi się (raz jeden jedyny!) promocyjna nakrętka od butelki, za którą mogłam dostać nową pełną butelkę picia, to pani ekspedientka bez obciachu powiedziała, że przykro jej, ale ich sklep nie bierze udziału w tej promocji. Więc bardzo się cieszę, że mi się udało.

3 lutego 2011

nie ruskie

Dziś polecam pierogi. To danie zna każy, i muszę powiedzieć, że pomysłów na farsz jest pewnie z tysiąc. Bo rzeczywiście proste ciasto można wypełnić właściwie wszystkim, co kto lubi. A ja lubie te z soczewicą.

Składniki:
500 g soczewicy
4 cebule
250 g grzybów
1 czosnek
2 łyzki oleju

Przyprawy: vegeta, sól, pieprz, chili, curry, lubczyk, rozmaryn

Przygotowanie: Ciasto na pierogi robimy najzwyklejsze jakie potrafimy. Soczewice gotujemy do momentu, aż będzie miękka (około 10 minut od wrzenia), ale pilnujemy aby się nie rozgotowała na ciapowatą masę. Po ugotowaniu rozgniatamy tłuczkiem do ziemniaków. Grzyby najlepiej suszone podgrzybki lub prawdziwki, pieczarki tylko od biedy; gotujemy również do miękkości. Ugotowane grzyby mielimy przez maszynkę. Czosnek wyciskamy przez praskę i razem z pokrojoną na drobną kostkę cebulą podsmażamy na oleju wraz z: vegetą, lubczykiem i rozmarynem. Mieszamy wszystko razem, dodajemy pozostałe przyprawy i wypełniamy farszem ciasto. Robimy pierogi. Można odgrzewać je na patelni z kolejną porcją oleju, lubczyku i rozmarynu.